niedziela, 5 lutego 2012

Podczas jednego z naszych piątków na plaży (odpoczywamy według obrządku muzułmańskiego) poznaliśmy Marco. A raczej on dał się poznać - Tizianie, przy której, jak poźniej opowiadała, zaczął ostentacyjnie rozmawiać przez telefon po włosku rzucając niebotycznymi kwotami. Tiziana spotkała mnie w cofee shopie przy plaży i pokazała palcem na białą postać migoczącą na tle morza. Z daleka wyglądał jak "kolumna" (tak w naszym slangu przyjęło się nazywać autochtonów, którzy w swych białych tradycyjnych szatach do ziemi przypominają białe kolumny), z bliska: blond playboy w lnianej białej koszuli zapiętej tylko na jeden guzik i w białych spodniach. Opalenizna, drogi zegarek. Marco od razu nonszalancko zaprosił nas na swój jacht, ale Tiziana nie była do końca przekonana. Za to Anna - jak najbardziej. Przed naszym powrotem z plaży osobiście pofatygowała się do Marco i zażądała od niego jego numer telefonu. W związku z tym tego samego wieczoru Marco umówił się z nami na drinka do lokalu "rock" (potem okazało się, że jego "rockowość" była tylko w nazwie - Rock Bottom). Z ochroniarzem był oczywiście na "ty", dostałyśmy jeszcze kupony na darmowe drinki. Tylko panie, to znaczy pominięty został Giuse. Kupony bardzo szybko "wyszły", zatem Marco zadbał w międzyczasie o kolejkę tequili. Do końca wieczoru kolejek zrobiło się pięć, lwią część, co wyszło na jaw dopiero później, zapłacił, sprytnie wmanewrowany, Giuseppe. Tak narodziła się nienawiść od pierwszego wejrzenia Giuseppe do Marco, swojego sycylijskiego krajana, nie wiadomo, czy bardziej z powodu tego (niebotycznego, jak na nasze zarobki) rachunku, czy dlatego, że Marco mógłby mieć ochotę mnie poderwać (jak to się epicko wyraził Giuse. "Marco włożył stopę pod nieodpowiedni stołek"). Okazało się też, że jakiś czas temu Marco pracował w Polsce i bardzo mile wspomina polskie zupy, lecz przede wszystkim swoje liczne polskie narzeczone, które, jak wracał do domu, czekały zawsze na niego z kolacją i gorącą kąpielą. Potem Marco rzucał we mnie kulkami z serwetek a Giuse śledząc każdy jego ruch zgrzytał zębami. Dość  powiedzieć że szturm na parkiet - covery przygrywała dość obciachowa brytyjska band z wulgarną tlenioną blondyną na wokalu - odbył się już bez obecności Giuse, który ostentacyjnie czekał na nas na zewnątrz. Poziom upojenia alkoholowego i feromonowego (obecność nowego samca) osiągnął tego wieczoru poziom pamiętnej imprezy "Armed Forces Day" - absolutna ekstaza. Aż w drodze do domu komu-tam było niedobrze. Powstał filmik, jak ciągniemy Annę za fraki po schodach do łóżka. Czyli zabawa git. Następnego dnia (niestety) przyjeżdżał Vince. Nie zrażony tym Marco zaprosił wszystkich nas na kolację do PDO, "najstarszego klubu w Muskacie". Angielskiego. Najstarszy klub w Muskacie ma 75 lat. Wcześniej bowiem była tu tylko pustynia i wielbłądy a Sułtan - ojciec (tzn. ojciec obecnego Sułtana - geja) kazał swoim podwładnym siedzieć w domach i chodzić spać o 19.00. Na ścianie klubu jest ogromna reprodukcja najstarszej fotografii miasta. Ona także ma 75 lat. Jak się dobrze przyjrzeć można dojrzeć na niej... 1 samochód... Na kolacji był obecny wspólnik Marco, wąsaty apodyktyczny Omanita około 50-tki (kolumna o imieniu Shakhali, dalej zwany również "Cheers", ponieważ nieustannie i uporczywie wznosił toasty z wina), jego 22 letnia kobieta-dziewczyna  i niejaki George, Libańczyk, szef klubu. Chrześcijanin. Mówił, żeby absolutnie nie poruszać tematu zakazu spożywania alkoholu przez muzułmanów (spytałam), bo temat jest bardzo niewygodny i np. Shakhali mógłby dostać szału. Giuseppe był naburmuszony przez cały wieczór, aż Francesca zwróciła mu uwagę, że skoro już przyjął zaproszenie, to żeby się zachowywał. Jako puenta spotkania, jak się można było spodziewać, nasz nowy znajomy nie spodobał się naszemu szefowi. Następnego dnia Vince oświadczył nam,  że zrobił mały wywiad środowiskowy odnośnie Marco i rzeczywiście, jest on restauratorem (jak nam się przedstawił: na dniach otwiera włoską restaurację w Muskacie, oprócz tego ma jeszcze lokale w Hong Kongu i w Australii ), lecz przede wszystkim zajmuje się poznawaniem dziewcząt na plaży, które zabiera potem na prywatne imprezy. Także żebyśmy na niego uważały. A będzie na co uważać, bo przecież dopiero co umówiliśmy się z Marco, że spędzimy razem weekend na pustyni. Ognisko, namioty, biwak, oglądanie gwiazd... Będzie się działo!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz