poniedziałek, 23 stycznia 2012

Zaległości niebotyczne w pisaniu nie wiem, kiedy zdążę nadrobić. Wszystko dlatego, że za dużo się dzieje i dylemat "życie czy pisanie" zwykle, a raczej zawsze, rozstrzyga się jednak na korzyść "życia". Za to inspiracji nie zabraknie.
 Parę słów odnośnie Sylwestra, chociaż wydaje się tak bardzo odległy i prawie "niebyły" zważywszy na jesień średniowiecza, która wydarzyła się zaraz potem. Drugiego dnia po przyjeździe Vincenzo i Simone dojechały do nas Greta i Virginia, Włoszki, które pracują w Dubaju nad mozaiką industrialną "a rovescio". Greta to drobna, apodyktyczna, a przede wszystkim egzaltowana pani po 40-tce, natomiast Virginia to umajona gotyckimi tatuażami ex - wegetarianka  (właśnie zrezygnowała  z wegeterianizmu po 12 latach wiążąc się z synem rzeźnika). Zgodnie z przewidywaniami Virginia bardzo spodobała się Giuseppe. Zresztą ja też nie mam się do czego przyczepić, chyba, że do tego rzeźnika. Całe towarzystwo z niecierpliwością wyczekiwało ostatecznej decyzji co do formuły sylwestrowego melanżu, o której, chociaż każdy z nas był pytany o zdanie, i tak wiadomo, że zadecyduje Vincenzo. Niezależnie od wszystkiego wypłynął po raz kolejny (mój!) problem braku butów tzw."eleganckich" i tym razem, w związku z Sylwestrem, problem ten stanął na ostrzu noża. Na szczęście także Simone był w potrzebie, więc zaaranżowana została wyprawa do galerii handlowej. Tymczasem w powietrzu nowe zawirowania, bo Rita wpadła na pomysł, że Simo jest gejem (lub kryptogejem) i na pewno będzie chciał poderwać Giuse. Rzeczywiście, jakby dobrze się przyjrzeć, Simo jest bardzo nie po męsku miły i ogólnie ma niemęski sposób bycia. Do tego na Sylwestra zażyczył sobie prostowania włosów prostownicą. Suma sumarum, za każdym razem, kiedy chłopaki zaczynali rozmawiać, Rita mrugała do mnie porozumiewawczo. Trzeba przy tym nadmienić, że Rita jest również przekonana, że także Giuse jest (krypto)gejem i że wszystkie jego problemy wiążą się z faktem, że jeszcze tego nie zaakceptował. Co więcej, Giuse zdążył już polubić Simo, głównie z powodu jego ezoterycznych ciągotek, lecz kiedy zapytałam, pół żartem, czy przypadkiem coś nie jest na rzeczy, najpierw nie wierzył, potem bardzo się przestraszył a na końcu wyznał, że rzeczywiście jak w galerii handlowej (w Omanie pod szyldem Carrefour)  Simo w pewnym momencie zaczął go wypytywać, czy ładne wybrał koszulki i się przez moment dziwnie zrobiło. Simo jest (niczego sobie) hipsterem a koszulka była szara z nadrukowanym magnetofonem. Ja w międzyczasie kupiłam sobie te nieszczęsne buty na szpilce (!!) Kiedy spotkaliśmy wszyscy pod koniec zakupów widać było, że doszło do próby sił między naszym szefem i szefem juniorem. Otóż Vince zmusił syna do zakupienia eleganckiej koszuli i spodni, gdyż inaczej nie wpuszczą go do lokali, gdzie zamierzaliśmy się bawić. Jak wyjaśnił  Simo: "Doszło do drobnej różnicy zdań". Starcie gigantów.  W tej atmosferze poszliśmy całą grupą do supermarketu kupić kurczaki na kolację dla Wszystkich Oprócz Mnie. Giuse ustawił się za mną w kolejce do kasy i poprosił, żebym się nie odwracała, bo nie chce, żebym widziała, co kupuje. Potem powtórzył to jeszcze 3 razy wszystkim pozostałym... Wieczorem zaś ni stąd ni z owąd oświadczył że ma dla mnie prezent. Okazał się to... przyrząd do robienia baniek mydalnych. Trochę oniemiałam i nie bardzo wiedziałam jak się zachować. Niestety, za grosz we mnie poezji.
Nadszedł wieczór sylwestrowy a my wciąż nie wiedzieliśmy dokąd pójdziemy. Słychać było tylko podbuntowane głosy, że nie ma mowy o kolejnym w staniu przy garach, chociaż pomału docierało do nas, że tak to się skończy. Vincenzo kupił ciecierzycę, bo u niego w domu nie ma Sylwestra bez ciecierzycy, więc stało się jasne, że trzeba będzie szykować kolację dla 20 osób.  Vincenzo uparł się również, żeby zrobi tiramisu (bo z tego jest sławny) -  cały wieczór ubijałam pianę, mascarpone okazał się zamrożony, ale przecież liczą się dobre chęci - tak przeszedł kolejny wieczór.
Sylwester. Rano praca. Wieczorem posłusznie ustawiliśmy stoły, nie wiadomo było, czy się przebierać czy nie, jeszcze rano mówiło się o rejsie statkiem, potem o imprezie na plaży... wreszcie stanęło na tym, że clubbing będzie po 12 tej, bo  nie trzeba będzie płacić za wejście. Lasagne, potem ta nieszczęsna soczewica, tiramisu. Alko... symoblicznie. Przebieraliśmy się partiami, najpierw sukienka za jakiś czas makijaż, potem buty. Co jakiś czas ktoś znikał w swoim pokoju i wracał odpicowany. Simo z wyprostowanymi (przez Tizianę, która jest uzależniona od prostownicy) włosami. Ale absurdalnie było paradować w szpilkach po domu. Po 12, po symbolicznym szampanie wsiedliśmy w auta i ruszyliśmy w noc. Ale nigdzie nie było nawet mowy o wpuszczaniu gratis - minimum 40 riali (80 euro). Na takie dictum większość zawinęła się do domu, mniejszość (ja, Rita, Giuse, Simo i Virginia) - poszła do baru dla lokalesów na plaży palić shishę. W tym barze pewnego wieczoru Giuse przeżywał swoje, sławne już, tzw. "momenty poezji", monologując o "morzu z atramentu", gwiazdach i tym podobnych historiach, a ja i Rita patrzyłyśmy tylko na siebie z niedowierzaniem. W ten sposób zaliczyłam mojego 1-go trzeźwego Sylwestra. Niespodziewanie spotkaliśmy też Baseema, który wcześniej szumnie oświadczył że ma w planach 3 różne imprezy (był nawet pomysł, żeby do niego zadzwonić i się podłączyć) oraz tzw. "tik tak". "Tik tak" jest częścią naszego vokabularium od samego początku, kiedy to Dalida, która nie zna angielskiego, próbowała porozumieć się za Baseemem za pomocą wymyślonego przez siebie języka - trochę francuski, trochę angielski, trochę coś w stylu arabskiego - a jak już zupełnie nie wiedziała co powiedzieć mówiła tik tak tik tak. Nie wiadomo w którym momencie tik tak nabrał nowego znaczenia. Faktem jest, że każdego wieczoru Baseem zabierał samochód i mrugał okiem, że jedzie robić tik tak. I następnego dnia wszyscy wypytywali jak było. Kobietą życia Baseema jest w dalszym ciągu jego mama. Ale próbuje też poderwać kasjerkę z Rawasco, naszego osiedlowego supermarketu. Do tej pory wszyscy z zazdrością obserwowaliśmy bujne życie erotyczne Baseema: opuszczone siedzenia kiedy rano wsiadaliśmy do samochodu, hektolitry wody kolońskiej które wylewane na siebie wieczorami... chociaż tak naprawdę nikt nigdy nie widział Baseema w akcji. I potrzeba było nocy sylwestrowej żebyśmy zobaczyli jak naprawdę wygląda ten tik tak - w barze dla lokalesów przy plaży gra w warcaby z kolegą. Mściwa satysfakcja.
Na powrotnej drodze do domu Simo koniecznie chciał prowadzić jeepa, oczywiście zgubiliśmy się. Następnego dnia rano bez żadnych objawów psychosomatycznych poszliśmy na plażę.

piątek, 6 stycznia 2012

Ostatnie dni upłynęły pod znakiem  "radykalnej poprawy". Wzięliśmy się w garść i okazało się, że skok jakościowy jest w zasięgu ręki. Napisałam do Luki wyjaśniającego maila, odpisał.  Trochę mi ulżyło.  Architekt, który przyjechał obejrzeć jak postępują prace (tej wizyty najbardziej obawiał się Vincenzo), okazał się (niespodziewanie) zadowolony. Kto był wtedy blisko i słyszał jak rozmawiają, słyszał min. jak mówi do Vincenzo: "relax, podoba mi się". Vincenzo bardzo się po tej wizycie uspokoił, także w tych dniach podobno napisał do Franceski, że czuje się jakby zatrudnił 6 nowych pracowników - tak się rzekomo poprawiliśmy. Jedyny problem polega teraz na tym, że bardzo zwolniło się tempo pracy - kontrolowanie z linijką każdego milimetra,który mógłby się ewetnutalnie nie spodobać (niestaranność to był główny zarzut) pochłania bardzo dużo czasu. Najświeższa wiadomość Vincenzo dotyczy jego "kalkulacji" (dokładnie nie wiadomo na czym bazujących) z których wynika, że powinniśmy zacząć zostawać w pracy godzinę dłużej. Wszyscy bardzo się obruszyli, jedni bardziej, drudzy mniej, ale jak zwykle ciężko jest dojść do konsensusu i opracować spójną linię obrony (Vince, który na stałe rezyduje w Dubaju, przyjeżdża do nas w sobotę). Najbardziej zirytowana i nabuzowana ze wszystkich jest Rita. Pewnie w ten sposób odreagowuje list Luki. Narzeka bezustannie i ciężko już tego słuchać. Wczoraj  (z pewnością pomógł jej "Ruskij Standard" z sokiem pomarańczowym przywieziony ze strefy bezcłowej przez Dalidę, który polał się wieczorem "na pocieszenie") zrzuciła nam taką bombę: otóż Tiziana wygadała się przed nią  że Vince, podczas podpisywania nowych umów,"zaokrąglił" jej (Tizianie)pensję. Nam nie zaokrąglił. Giuse, który nie nia znosi Tiziany, a zwłaszcza jej uwielbienia dla Vincenzo i sposobu, w jaki traktuje pracujących dla nas hindusów i Baseema, załamał się.  Cóż, nikomu nie jest miło być równym w otoczeniu równiejszych, ale przeżyjemy i to. Zbrodnia wisi jednak w powietrzu. Ogólnie atmosfera jest napięta. 

poniedziałek, 2 stycznia 2012

Zaraz po Nowym Roku był dywanik u Vincenzo, który jest bardzo niezadowolony z naszej pracy. Postraszył nas nawet wymianą ekipy o ile nie nastąpi "radykalna poprawa". Z naciskiem na "radykalna". Tego nikt się nie spodziewał, wydawało się, że wreszcie wybrnęliśmy z marazmu. Luca przesłał nam nieprzyjemnego maila w którym jako puenta oświadcza, że jest niezadowolony Rity i ze mnie. Zabolało. Rita jakby nigdy nic poszła spać a ja siedziałam na dworzu ławce się trzęsłam. Francesca uciekła do swojego pokoju (pewnie żeby uniknąć rozmowy) i tylko Giuse przez pół nocy niestrudzenie mi sekundował.