poniedziałek, 5 grudnia 2011

02.12.2011
Wzięłam ten samochód. Jeepa. Nie powiedziałam nikomu, że prawo jazdy zrobiłam 3 miesiące temu. Po co mają się denerwować. Tylko Giuse wspomniałam, że "od niedawna"...może niepotrzebnie...Z nerwów o 7 rano byłam już na nogach, umowa była że startujemy o 9.00, o 8.00 nie wytrzymuję i schodzę na dół. Słyszę, jak Giuse bierze prysznic. Słyszę... Zamykam drzwi, żeby nie słyszeć. Gdyby nie mój własny przedłużający się celibat byłoby mi nawet do śmiechu. Startujemy, ja,  zrelaksowany Giuse i zestresowana Rita. Giuse wziął ze sobą, jak mi oświadczył z emfazą, prawo jazdy. Nie wiem po co, bo nie zamierzam dać mu prowadzić. Po tym jak wczoraj przed pójściem spać mi oświadczył, że w sumie to mógłby spróbować, bo przecież nie zrobi tego gorzej ode mnie, zagotowałam się. Tak więc po moim trupie. Odpalam, robimy rundkę próbną. Źle wchodzą biegi, ale staram się trzymać fason. Adrenalina. Kiedy wreszcie zaparkowaliśmy przed tym nieszczęsnym Meczetem byłam w euforii. Jezu, udało się, jestem wielka!  Przed wejciem witają nas, jak zawsze mili, Omanici. Dziś zamknięte dla zwiedzających. Nie... Giuseppe: przecież powinnam była sprawdzić godziny otwarcia w Internecie. No cóż, trudno. I tak największe przeżycie to ten samochód. Zatem zostało jeszcze tylko wrócić do domu. Giuse przyczaił się za moimi plecami. "To co, teraz ja spróbuję?"- pyta. Czerwone plamy migają mi przed oczami. "Pozwolisz, że dzisiaj jednak ja poprowadzę?" - odpowiadam. Już widzę, że jest Obraza Majestatu. "Następnym razem, ok?" - staram się uratować sytuację. "Nie będzie następnego razu". To powiedziawszy Giuse założył ciemne okulary i ostentacyjnie przesiadł się na tylne siedzenie. Z przodu siada Rita. Zmysł orientacji u całej naszej trójki jest podobny (czyli żaden), tak więc dużo się nie zmieni. Musimy wracać inną drogą, bo w Muskacie generalnie nie ma skrętów w lewo. Fra wczoraj narysowała mi mapkę powrotu, ale zostawiłam ją w domu. Ale wespół w zespół jakoś sobie poradzimy. No i wyszło tak, że wylądowaliśmy na autostradzie do Salali, a do domu zamiast po 10 minutach trafiliśmy po 2 godzinach z pustym bakiem. Całe szczęście, że benzyna tu po 80 groszy.
Zaliczyłam więc zupełnie przypadkowo moją pierwszą jazdę autostradą (nikomu nie powiedziałam, że to był mój pierwszy raz) i 110/h tym bydlakiem i dwójką pasażerów która z całą pewnością nie chciała umrzeć tego dnia. Miałam pełne portki ze strachu. Ale się udało.
Tyle tylko, że kiedy 2h później chcięliśmy pojechać nad morze, samochód nie zapalił. Podobno zostawiliśmy włączone światła. Ja nie włączałam świateł. Po południu Vincenzo i Baseem pojechali naprawić samochód i wrócili nowym. W naszym zupełnie padła bateria, do tego miał rozwaloną skrzynia biegów. Był też włączony napęd na 4 koła. Ja nic nie włączałam. Panika, jestem głównym podejrzanym. Ale (na szczęście) następnego dnia nowy samochód  też nie zapalił i trzeba go było wymienić na trzeci. Tylko Vincenzo teraz wymyśla coraz to nowe problemy, byle nie dać mi prowadzić.
 Spędziliśmy cały dzień nad morzem. Lokalesi kąpią się w ubraniach, jak wyszłam z wody w  bikini i poszłam opłukać się pod prysznicem to wszystkie twarze skierowane były na mnie. Jak z satysfakcją zauważył Giuseppe, dla nich oglądnie mnie pod prysznicem w bikini, to jak oglądanie filmu porno. Czułam się sterroryzowana. I jeszcze ten mój wywalony brzuch.
Udało mi się udobruchać Giuseppe. Siedzieliśmy sobie w słońcu i obmywały nas fale. Miło było.
Wieczorem zaliczyliśmy wizytę w centrum handlowym bo Tiziana chciała sobie kupić buty na obcasie na wyjścia. Ja też chciałam, ale z moimi ostatnimi 6 rialami stać mnie tylko na window shopping. Dziwne kontrasty: wszystko takie hi-tec, ale ludzie ubrani jak w średniowieczu. Jak słusznie zauważyła Rita, czujesz się jak na balu maskowym. Omanici są wysocy i nawet można powiedzieć, że na wielu można zawiesić oko. Także kobiety są piękne, tylko używają ciężkich białych podkładów i pudrów, które bardzo szpecą. Używają też kosmetyków wybielających skórę, nawet L'Oreal wypuścił tu wybielającą serię "white". Używa jej sekretarka Vincenzo, także nawet miałam okazję wypróbować.
Wieczorem kolektywnie lepimy. capplelletti. Vince zapłacił za składniki. Mamy nawet butelkę wina... Jedną butelkę na 12 osób...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz