piątek, 30 grudnia 2011

Dni mijają tak szybko, że nie nadążam z pisaniem. Był Luca i był Fili, ale nie zakochałam się. Fili, tak mówi Rita, nie zaprezentował swojej szczytowej formy. "Przespał ten wyjazd". Chyba wszystkie byłyśmy trochę niepocieszone, czuło się zawód w powietrzu. Fili ma we Włoszech 4 dziewczyny, ale wygląda na to że każda z nas (?) chciałaby być tą piątą. Będzie nowa okazja  w styczniu, kiedy Fili powróci, i to w dodatku bez Luki, któremu w tym czasie rodzi się syn (Parys!!) lub córka (Viola lub Emma). Podpisaliśmy nowe umowy, Vince wymienił nam samochód na trochę lepszy, ale, pomimo gróźb i próśb, w dalszym "załatwiany". Potem piliśmy tequilę, opracowywując szczegóły nowego gadżetu promocyjnego naszej pracowni, czyli naszego nagiego kalendarza. Składy budowlane, gdzie pracujemy, dają szerokie pole do popisu: pójdą w ruch szlifierki, piły elektryczne, water jet... Wypadają po 2 miesiące na głowę (dziewczyny) i Giuse na okładce - nago, tylko w butach przeciw wypadkowych i z liściem "figowym" z aerolamu. Zrobilibyśmy furorę. Zresztą pomału zaczyna nam odbijać i padło już wiele pomysłów jak dorobić do naszej pensji: od nielegalnej bimbrowni, seks-telefonu po arabsku (choć na razie umiemy powiedzieć tylko arba-arba, czyli cztery-cztery) skończywszy na handlu używaną bielizną (notorycznie giną majtki i staniki, o których podbieranie oskarżany jest Giuseppe).
Dalida wyjechała do Włoch na święta, "my", czyli cała reszta - zostaliśmy. Do Franceski przyjechała przyjaciółka. W Wigilię byliśmy na plaży, Włosi nie mają zwyczaju celebrowania kolacji wigilijnej, także do końca dnia byłam przekonana, że to dopiero 23.12. Wieczorem, jak już się zorientowałam, to było mi przykro. Następnego dnia Tiziana zaproponowała wyjście do knajpy "bo jej się nie chce gotować", co już mnie kompletnie dobiło. Ta opcja na szczęście jednak nie przeszła, więc było gotowanie i, jak świąteczna tradycja nakazuje, żeśmy się "urobili". Włosi przygotowali makarono - kluski strozzapreti (nazwa ma coś wspólnego z dławieniem księży, ale nie udało mi się zrozumieć, dlaczego) a ja - ruskie pierogi. Nie sama, z pomocą biednego Giuse, który przez cały wieczór ugniatał i lepił ciasto (ku uciesze Baseema, który, jako prawdziwy macho, tylko się przyglądał, rozbawiony, ale sam nie kiwnął palcem). Włożyłam też omańskiego miedziaka do farszu, także ruskie zrobiły prawdziwą furorę, bo każdy chciał wylosować szczęśliwego pieroga. Fortuna okazała się łaskawa dla (oficjalnie najbardziej nieszczęśliwego z nas wszystkich) Giuse. Zadeklarował on, że z monety zamierza zrobić sobie wisiorek i nosić zawsze przy sobie. Po kolacji (którą zjedliśmy na dworze) przenieśliśmy się przed nasz kominek ze styropianu i daliśmy sobie prezenty. Rita kupiła nam shishę. Nie umieliśmy jej jednak zmontować, więc było dużo śmiechu (na końcu pomógł nam Baseem, zaciągnięty siłą, jak tylko pokazał się na horyzoncie po swoich nocnych eskapadach). Kiwnął tylko głową z politowaniem: "no gut. Aj dont lajk". Ceramiczna główka (ta na której żarzą się węgielki) od razu się połamała ("no problem - scotch"). Scotch'em udało się też połączyć ze sobą wszystkie pozostałe elementy (z których jakoś dziwnie, chociaż były kupione w komplecie, nic nie pasowało do siebie). W końcu shishah wystartowała a Baseem poszedł do swojego pokoju (aj dont lajk. Beter- L&M).
Giuseppe na Gwiazdkę podarował nam kwiaty z origami i każdej z nas przypisał kolor (tęczy). Wyglądało to tak, że rano zastaliśmy go śpiącego na kanapie, a na stole w półkolu stały zrobione przez niego kwiaty, każdy innego koloru, a obok, w komplecie, liścik dla każdej z nas. Oprócz tego także ogólny "list otwarty", w którym min. podkreśla, że nie spał do 4.00 rano pisząc i rozmyślając. Mnie zadedykował kolor filetowy, który, według niego symbolizuje tajemnicę. Reszty nie zdradzę. Rita była bardzo zadowolona ze swojego liściku (cieszy się, że on "zrozumiał"), a Anna jak zwykle w szoku, ponieważ Giuse zadedykował jej kolor czerwony, jak krew która mu się burzy ile razy widzi ją w jej piżamce, a także dlatego, że widział, że ma teraz okres.
Z mojej winy nie jedziemy na Sylwestra do Dubaju. Niestety Polska nie ma podpisanych jakiś tam konwencji, w związku z tym nie mogę dostać wizy do Emiratów, dopóki nie upłynie termin ważności mojej wizy omańskiej. Vince zdecydował więc, że zorganizujemy coś w Muskacie. Jest mi miło, ale jestem też zła, bo bardzo chciałam się trochę przewietrzyć  i zobaczyć Dubaj, a poza tym zepsułam zabawę pozostałym (ciekawe, czy wszystkiemu jak zwykle winne są polskie prostytutki). Powiedziałam im nawet, żeby jechali beze mnie, ale wygląda na to, że klamka zapadła. Vince przyjechał do nas wczoraj, a jutro sprowadza tu też 2 Włoszki, które pracują dla niego w Dubaju.
Vincenzo przyjechał ze swoim 19  - letnim synem - intelektualistą, który wprowadził nowy ferment do naszej grupy. Simone kończy w tym roku ekskluzywne liceum klasyczne w Bolonii i pisze pracę dyplomową z ezoteryzmu. Dokładnie: inspiracje ezoteryczne w ideologii faszystowskiej. Królewicz rzuca na prawo i lewo cytatami z Hegla i Kartezjusza, zdaniem Vincenzo, za bardzo filozofuje. Do tego natura spłatała mu figla i Simone jest daltonistą. Siłą rzeczy Vincenzo nie będzie więc zmuszał syna, by ten poszedł w jego ślady. Wieczorem całą grupą poszliśmy na drinka do Continentalu (ostatnio jesteśmy tam stałymi bywalcami i ochroniarz zdążył się już zakochać w Tizianie), jak zwykle przygrywał "Comandante Che Guevara" i ku ogólnemu zaskoczeniu okazało się, że muzycy są autentycznymi kubanczykami z Hawany. Anna jako jedyna umie tańczyć salsę, więc dla niej to okazja, żeby się popisać. Po drugim drinku poszliśmy już tańczyć wszyscy, nawet Simone. Tylko Giuse stał pod ścianą i mi się przyglądał. Oj... boję się. Po powrocie do domu rozpaliliśmy shishę i tak dociągnęliśmy do 2.00. Simone bezskutecznie uczył nas przekleństw po arabsku.  
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz